Nasze wakacje w Bretanii

wakacje w Bretanii

Albo to szczęście albo Bretania jest taka popularna. Kogo bym nie spytała w minione wakacje, gdzie spędzał urlop, okazywało się, że w Bretanii. My zresztą też.

O tej podróży marzyłam od lat. Wszystko za sprawą Kasi Tirilly, której bloga Bretonissime czytam od kiedy sama zaczęłam pisać swojego. Czyli ponad osiem lat. 

Od ośmiu lat nasiąkałam obrazami oceanu, domów z kamienia, błękitnych okiennic i hortensji. 

Bretania to hortensje

Hortensje. Rosną. Wszędzie.

Najbardziej zdziwiły mnie te zadomowione na dziko przy drogach, w rowach i na otwartym polu. Mimo że nikt o nie nie dba, kwitną sobie w najlepsze, bardzo okazale. 

A wydawało mi się, że hortensje to wymagające kwiaty. Ale możliwe, że się nie znam. Hodowanie kwiatów to nie moja bajka.

Widok kamiennego domku otoczonego przez bujne krzaki hortensji, białe, różowe, błękitne, fioletowe to typowy bretoński obrazek. Zupełnie nie przesadzony. Tak właśnie jest. 

bretania hortensje

Nasza gîte

Mieszkaliśmy w gîte. Co to za forma noclegu i jak zarezerować pobyt dowiesz się z TEGO TEKSTU.

Domek zarezerwowaliśmy na początku kwietnia, czyli późno jak na takie sprawy. Najlepsze miejscówki są już dawno zarezerwowane (większość Francuzów ogarnia gîte już na początku roku). U nas decyzja o wyjeździe musiała dojrzeć, więc noclegu szukaliśmy niemal w ostatnim momencie. 

Dojechaliśmy. Znaleźliśmy nasze lokum. Pierwsze wrażenie mnie nie powaliło. Domek stał na uboczu, niemal w szczerym polu. Wydał mi się nieprzyjazny, zimny w pierwszym wrażeniu. Naprawdę odetchnęłam z ulgą, jak okazało się, że ogrzewanie działa. Na dworze dął zimny wiatr i zacinał deszcz. Do tego byliśmy zmęczeni po całonocnej podróży. 

Gdy już kaloryfery zaczęły grzać, wnieśliśmy najważniejsze tobołki do środka i na kuchni mieszałam w jednym garnku ryż, a w drugim chilli con carne z puszki, zaczęłam widzieć świat w jaśniejszych barwach.

Co o gîtes warto wiedzieć? Mają między innymi w pełni wyposażoną kuchnię i można gotować jak w domu. Ze sobą trzeba wziąć produkty żywnościowe, środki czystości, papier toaletowy i ręczniki papierowe. Często się zdarza (nam przynamniej zdarza się to bez przerwy), że w kuchni odkrywamy zapasy zostawione po poprzednich gościach. Olej, oliwa z oliwek, mąka, filtry do kawy. To zawsze miła niespodzianka.

Nasza gospodyni okazała się bardzo żwawą i przedsiębiorczą postacią. Zakochana w Madagaskarze, opowiadała nam o swoich podróżach charytatywnych. Przy okazji poznaliśmy historię, jak lata temu wpadła z mężem na pomysł odrestaurowania starego budynku, zrobienia dobudówki i przygotowania ich pod wynajem. Był to najprostszy sposób na dodatkowe pieniądze, aby wysłać dzieci na studia. A te we Francji dużo kosztują. Dziś cała czwórka jest już dorosła, a interes kręci się dalej.

Bretania to zmienna pogoda

Każdego dnia pogoda była inna. Poznaliśmy zimny wiatr, który urywał głowę. Grzało nas piękne słońce godne nadmorskich kurortów. Przewalały się nad nami gęste, szare chmury, które nie zdołały jednak nikogo odstraszyć od siedzenia na plaży. 

W dzień naszej rodzinnej sesję fotograficznej obudził nas kapiący z rynny deszcz. I nie był to delikatny, przelotny letni deszczyk tylko zimna drobna jesienna mżawka. Przez głowę przeszło nam kilka scenariuszy. Co robić? Może wszystko odwołać? Po co w ogóle wychodzić z domku, moczyć dzieciaki, narażać je na przeziębienie. Albo pojechać? Może te parę kilometrów dalej wcale nie pada? A może pojechać i pójść z Kasią na kawę, skoro z sesji nici? 

Mnóstwo scenariuszy.

Stanęło na tym, że skoro już byliśmy umówieni, to pojedziemy i zobaczymy na miejscu, co dalej. 

Nikt nam nie doradzał, a okazało się, że to była jedyne słuszne rozwiązanie. Gdy braliśmy Kasię do samochodu deszcz nadal padał, ale już dużo mniej. A gdy dojeżdżaliśmy na miejsce sesji, niebo zaczęło się przejaśniać. Godzinę później mieliśmy już słońce jak na Lazurowym Wybrzeżu. 

Dopiero później bretońscy znajomi zaznajomili nas z lokalnym powiedzeniem. “Nie podoba ci się pogoda? Poczekaj piętnaście minut.” Właśnie tak jest zmienna.

Druga anegdotka pogodowa.

W dniu, kiedy przyjechaliśmy, w Bretanii trwał listopad. Zacinał zimny deszcz, a wiatr wdzierał się pod wszystkie ciepłe warstwy ubrania. Żałowałam, że nie wzięłam czapki i rękawiczek!

Dzień później postanowiliśmy pojechać po raz pierwszy na plażę w Plugonvelin. Nie liczyliśmy na wiele. Tyle, żeby się rozejrzeć, obczaić gdzie najlepiej rozłożyć kocyk, jak wejść na plażę z wózkiem i pięciomiesięcznym dzieckiem w wózku. 

Jak to my, pojechaliśmy obładowani rzeczami na każdą sytuację. Kurtki przeciwdeszczowe, osłona przeciwdeszczowa do wózka, kalosze dla wszystkich, ciepłe bluzy, dla dzieci dodatkowo ciepłe kurtki, coś do przegryzienia, woda do picia, kilka zabawek do pogrzebania w piasku. Tak, kilka ręczników też. 

Okazało się, że zapomnieliśmy o jednym. Ubrać się w kostiumy kąpielowe! To było najcieplejsze popołudnie podczas naszego tygodniowego pobytu i straciliśmy okazję, żeby pochlapać się w wodzie!

W taki sposób dostaliśmy lekcję od Bretanii, jak w praktyce wygląda tu zmienność pogody. Ze skrajności w skrajność! Trzeba być przygotowanym na każdą wersję aury. I nigdy nie tracić nadziei na słońce.

Nasza rodzinna sesja foto

Na Instagramie tego dnia napisałam:

“Przyjaciele. Spotkania. Uściski. Rozmowy. Wspólne zdjęcia !!! 

Rozpogodziło się! Kasia zrobiła nam cudną rodzinną sesję fotograficzną w cudnej scenerii. Balsam na duszę i niepowtarzalna pamiątka. Pamiątka wakacji i momentu w życiu, kiedy dzieci są małe.”

Sesja fotograficzna w Bretanii to było moje marzenie! Wybierając miejsce na wakacje specjalnie celowaliśmy w kawałek Bretanii niedaleko Kasi. 

Jej zdjęcia podziwiałam od zawsze. A od paru lat Kasia zaczęła specjalizować się też w sesjach plenerowych. Bardzo to się wpisało w to, czego w życiu aktualnie było nam – naszej rodzinie – trzeba. Wakacje w Bretanii to był niemal pretekst, aby zrobić sesję z Sethem póki jest jeszcze maleńki. 

Mniej więcej w podobnym momencie życia, cztery lata temu z maleńką Polą Ania Dedo robiła nam sesję w Alzacji.

Bretońska sesja była wspaniała. Kasia zawiozła nas w przepiękne miejsce, wszystko odbywało się w luźnej atmosferze, bez żadnej spiny. Nawet udało mi się patrzeć w obiektyw bez żadnej dziwnej miny. Kasia zdecydowanie umiała mnie rozluźnić. Mnie, bardzo trudną modelkę, która przez większość życia nie znosiła siebie na zdjęciach. 

Kasia wchodzi w sesje coraz mocniej. Jeśli też masz ochotę na profesjonalne zdjęcia w Bretanii, skontaktuj się z nią przez jej nową stronę (Kasia Tirilly Photography) i zarezerwuj termin. 

kasia tirilly photo bretania
kasia tirilly photo bretania
kasia tirilly photo bretania

Bretania to błękit

W głowie mam błękit. Tysiąc odcieni błękitu.

Ocean, niebo, domy, hortensje.

Przypływy i odpływy.

Miasteczka portowe wzdłuż wybrzeża. Krzyki mew a poza tym głęboki spokój. Odpoczynek.

Latarnie morskie. Nigdy nie widziałam tylu na raz. W okolicy Brestu znajduje się największe zagęszczenie latarni morskich na km2 na świecie.

Wiatr we włosach. Jak metafora wolności. Zapomniałam na chwilę o wszystkim, co ciąży. Wiatr. Z tym będzie mi się kojarzyć Bretania.

Stopy w wodzie. Zimnej wodzie. Przynajmniej na początku woda wydaje się̨ zimna. 

Jak metafora wyzwań w życiu. Wchodzenie w to co nowe. Nowe najczęściej na początku wydaje się̨ “zimne”, trochę̨ nieprzyjazne, trudne.

Ocean. A jednak mój mąż Francuz i Kasia najczęściej mówili o „la mer”.

Zapytałam Sedyego (czyli męża), dlaczego? Odpowiedział mniej więcej tak „o oceanie (l’océan) mówimy w kontekście wielkiej przestrzeni. Jeśli byłabyś na statku i nie widać byłoby widać brzegu. Wtedy powiedziałabyś „Je suis sur l’océan.” A jeśli spacerujemy wzdłuż linii brzegowej to mówimy raczej „On se promène au bord de la mer.”

Z Bretanii wróciłam oczarowana. Dawno nie przeżyłam tylu zachwytów w tak krótkim czasie.

Nasze zwiedzanie Bretanii

Wyjeżdżając z maleńkim dzieckiem od razu przyjęłam tryb minimum wobec moich oczekiwań turystycznych. Nie będę nawet udawać, że świetnie zwiedziliśmy “naszą” okolicę. Najczęściej po prostu siedzieliśmy z dziećmi na plaży.

Niemniej mam kilka obserwacji.

  • Niezależnie który zakątek Bretanii wybierzesz, zawsze będzie przepięknie i zawsze znajdziesz mnóstwo fantastycznych miejsc do zwiedzania.
  • Byłam zaskoczona, że w Bretanii jest mnóstwo plaż. Takich z białym piaskiem, gdzie można rozłożyć się na ręczniku i zastygnąć na kolejne godziny. Ale też plaż ze skałkami, na których dzieci mogą poskakać i się powspinać. Cały pobyt można po prostu przesiedzieć nad wodą niezależnie od pogody.
  • Trasy spacerowe wśród natury, wzdłuż linii brzegowej to drugie obok plaż zajęcie na pobyt. Widoki potrafią zapierać dech w piersiach. Kolory wody, nieba, natury, skał. Przewspaniałe. Z praktycznych aspektów wakacji z małym dzieckiem: odkryliśmy dramatyczną przewagę nosidła nad dziecięcym wózkiem, które na bardzo wielu szlakach się po prostu nie sprawdza.
  • Niemal wszędzie trzeba się nastawić na dłuższe chodzenie. Osobiście nie mam nic przeciwko temu, ale moja czterolatka czasami odmawiała współpracy. 
  • Niezrównaną kopalnią wiedzy na temat konkretnych miejsc do zwiedzania jest blog Kasi – Bretonissime – oraz jej grupa na Facebook’u Wakacje w Bretanii. To dwa adresy w oparciu o które można przygotować przebogaty plan na wizytę chyba każdego zakątka w tym regionie.

Bretania to masło, solone masło i karmel

Uwielbiam poznawać lokalną kuchnię miejsc, do których jadę. 

Zanim przyjechałam, wiedziałam już, że Bretania masłem stoi. Przede wszystkim solonym masłem. 

Znałam też smak bretońskich naleśników z mąki gryczanej. Na słono przede wszystkim, ale słodkimi również nie pogardzę.

Na wakacjach przede wszystkim sami sobie gotowaliśmy. Do tego właśnie wchodziła akcja z pass sanitaire, bez którego nie można było wejść do żadnej restauracji. Akurat nie byliśmy jeszcze zaszczepieni, więc z góry założyliśmy, że do knajp na jedzenie nie będziemy się pchać.

Ale dogadzać sobie lubimy. Nawet bardzo, szczególnie ja. Przez tydzień sukcesywnie rozgryzaliśmy więc bretońskie słodkości. 

Kouign amman, far breton, pommé feuilleté, galette bretonne. I inne ciastka, które zjedliśmy zbyt szybko, żeby zastanawiać się nad nazwą. 

Półki w sklepach kuszą też solonym karmelem i karmelkami. Za tymi ostatnimi to akurat nie przepadam, a najlepszy solony karmel robię sobie sama z TEGO PRZEPISU

PS. Hej, fani Alzacji! W moim darmowym ebooku zestawieniu “Gdzie dobrze zjeść w Alzacji? 10 moich ulubionych adresów” pojawia się też bretoński akcent. To naleśnikarnia, w której można się poczuć jak w Bretanii. Polecam: knajpkę i ebook!

W drodze powrotnej Le Mont Saint-Michel

To nasz znajomy podsunął nam ten pomysł. Czemu chcecie wracać przez XYZ, przecież możecie też od strony Le Mont Saint-Michel. O! Widzę, że tu się komuś zaświeciły oczy!

I tak, to byłam ja. Moje oczy jak pochodnie. Bo mnie łatwo jest zapalić do dodatkowego zwiedzania. A zobaczenie Le Mont Saint-Michel należało do moich marzeń.

.

Byłaś / byłeś w Bretanii? Co najbardziej Ci się podobało?

.

Bretania na blogu:

Uśmiechnięta Iza
Cześć, jestem Iza! Pomogę Ci poczuć się tu jak w domu. Nieważne, czy przyjechałeś do Francji na wakacje czy na stałe.
W serialu słyszysz francuskie &^%$&,a lektor tłumaczy „ty ananasie!”. Pobierz Mały słownik wyrazów brzydkich, aby rozumieć więcej.

Jedna odpowiedź

  1. Piękne zdjęcia, a w szczególności ten kamienny dom z tym hortensjami. PS. Co do kwestii hortensji to są bardziej wymagające i mniej wymagające odmiany ale dają uroku i już nie można się doczekać kiedy znów zakwitną. 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Podobne na blogu

dziękuję

Został ostatni krok…

Sprawdź swoją skrzynkę mejlową i kliknij w potwierdzający link.

Moja Alzacja stosuje pliki cookies. Więcej przeczytasz w polityce prywatności, a w każdej chwili możesz dokonać zmiany ustawień cookies w swojej przeglądarce.

Wyślij mi wiadomość

A może chcesz poszukać czegoś na stronie?

Wyślij mi wiadomość

A może chcesz poszukać czegoś na stronie?

Zapisz się